31 marca minął ostateczny termin płacenia household tax – kontrowersyjnego podatku od nieruchomości. Do tego terminu tylko 805 569 mieszkańców Irlandii zapłaciła 100 euro. Zamiast tego ulicami Dublina przeszedł ogromny protest…
Rząd zaplanował w budżecie 160 milionów euro, które miało pochodzić z podatku od nieruchomości. Tyle wpłynęłoby do kasy państwa, gdyby zapłacił każdy z 1,6 miliona właścicieli domów. Do 31 marca udało się zebrać zaledwie 62,1 miliona euro. Politycy nie wzięli pod uwagę oporu społeczeństwa. Irlandia została oklejona plakatami wzywającymi do niepłacenia podatku. Wzywali do tego politycy, księża z ambon i setki tysięcy zwykłych ludzi. Dnia 31 marca przeciwnicy podatku zebrali się w centrum Dublina. Policja szacuje, że pojawiło się tam przynajmniej 10 000 protestujących.
– Nie będziemy spłacali długów bankierów, którzy wpędzili ten kraj w długi – tak argumentowała większość mówców. Tysiące przyjechało autobusami z miejsc odległych o setki kilometrów.
– Politycy muszą zdać sobie sprawę, że nie wybraliśmy ich tylko po to, aby gnębili nas podatkami. Na razie nie troszczą się o najbiedniejszych, tylko o interesy najbogatszych – mówiła Ann Buckley z Cork.
Minister Zdrowia, James Reilly zapewnia jednak, że nikomu podatek nie zostanie odpuszczony. Wszyscy, którzy jeszcze nie zapłacili będą musieli to zrobić. Na razie rząd zapowiada, że ci którzy w najbliższych dniach po terminie zarejestrują się i zapłacą 100 euro, unikną kar. Przeciwnicy podatku zapowiadają, że rząd nie ma żadnych możliwości ściągnięcia pieniędzy.
– Musieliby milion osób ciągać latami po sądach. To sparaliżuje system sądowniczy – zapewniali na demonstracji.
Politycy zdają sobie z tego sprawę, dlatego nie starają się straszyć społeczeństwa, a tłumaczyć im konieczność płacenia.
– Pieniądze zostaną przekazane lokalnym samorządom, które będą nimi zarządzały w interesie mieszkańców – tłumaczył Minister Środowiska Phil Hogan.
Właśnie na demonstracji pojawił się mężczyzna podobny do ministra, który próbował przejść przez tłum. Natychmiast został otoczony, a później skarżył się, że został kilkakrotnie kopnięty i uderzony w żebra.
– Nie jestem ministrem Hoganem. To pomyłka – wołał mężczyzna. Pomogli mu dopiero policjanci, którzy zabrali go z miejsca. To był jedyny incydent, który zakłócił demonstrację.
Redakcja portalu informuje:
Wszelkie prawa (w tym autora i wydawcy) zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów zabronione.