Wyobrażacie sobie, by ktoś słowom starej, wytartej i do bólu prawdziwej maksymy: “Czas to pieniądz” mógł nadać sens jak najbardziej prawdziwy? Słowem, sprawić by jedna z ostatnich wymiernych, acz niewymienialnych, stałych jaką jest czas po prostu spieniężyć. Jednostkom, które dysponują jego nadmiarem, umożliwić sprzedaż, po to by ci, narzekający ciągle na jego brak, mogli sobie po prostu parę brakujących godzin dokupić. Z pewnością w niejednej głowie kłebiła się podobna, rewolucyjna idea.
Głowa Tomasza Jachimka, znanego satyryka i kabareciarza, postanowiła ową ideę wcielić w życie, literackie oczywiście. Bohater jego debiutanckiej powieści, wuj Franciszek, ekscentryk, oryginał i dziwak, w swoim skromnym garażu konstruuje prawdziwe cudo – maszynę, która umożliwia transakcję pomiędzy zbywcą czasu a jego kontrahentem. Wuj Franek znany do tej pory w rodzinnym gronie jako niefortunny wynalazca proszku do gotowania jaj na miękko lub twardo i temu podobnych dziwactw oraz nieposkromiony zwycięzca rodzinnych quizów, w których sam sobie jest jurorem, tym razem, rażony jakimś gromem geniuszu, odkrywa prawdziwy kamień filozoficzny. Mimo braku jakiegokolwiek marketingu, wuja Franciszka “trumna” do handlu czasem, okazuje się niesamowitym sukcesem. Ów prosty, acz genialny wynalazek, daje początek globalnej korporacji, która rewolucjonizuje życie ludzkości w stopniu w jakim nawet skromnemu wynalazcy się nie śniło.
Jachimek posługuje się stylistyką science fiction nie po to, by konkurować z Sapkowskim albo innym Ludlumem, ale by pokazać rzeczywistość w jakiej przyszło się żyć Polakom pod koniec drugiej dekady kapitalizmu. Mamy przegląd całej gamy osobowości: od młodego wilczka bankowości Rafała Poranka, który potrafi recytować indeksy z dowolnej giełdy na świecie, poprzez nastoletnią Paulinę, która “miała włosy utlenione to tego stopnia, że bez problemów oddychałaby pod wodą”, do jełopa Grzesia, którego jedyną rozrywką jest “spanie, jedzenie i onanizowanie się”. A to tylko wstęp do tej osobliwej galerii przegranych i beneficjentów konsumpcyjnego społeczeństwa, których losy na różne sposoby splatają się wokół maszyny do handlu czasem pana Franciszka.
Proza Jachimka jest przede wszystkim naładowana humorem. Nie brak tu dosadnych, nasyconych sarkazmem porównań i metafor. Z pewnością wielbicielom talentu kabaretowego pana Tomasza, jego charakterystyczny język, czy nawet całe fragmenty (epizod ze Śmiercią), wydadzą się znajome. Entuzjastów do sięgnięcia po tę pozycję namawiać nie trzeba. Niemniej czytelnicy, którzy kabaretami się nie interesują, wciąż mogą odnaleść trafne, choć z duża dozą ironii, spotrzeżenia na temat biężącej sytuacji w Polsce. Nie wiem, czy Jachimek aspiruje do miana Stańczyka, który potrafi zdiagnozować różne bolączki Polaków i ukazać absurdalność czasów, w których przyszło im się żyć, ale przy pomocy humoru i sarkazmu, gdzieś się w ten schemat wpisuje. A że język, którym operuje jest ciekawy, żywy czy nawet “życiowy” warto poświęcić kilka godzin by z lekturą się zapoznać. Z pewnością rozśmieszy przy kolejnej podróży czy też podczas błogiego leniuchowania na plaży lub kanapie. Czytadło, w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu.
W tym miejscu wypada dodać, że Tomasz Jachimek odbędzie mini tournee ze swoim autorskim materiałem po Irlandii. 20-ego, 21-ego i 22-ego wystąpi odpowiednio w Dublinie, Limerick i Cork. Po więcej szczegółów odsyłam do prasy i portali polonijnych. Z pewnością będzie można kupić wówczas “Handlarzy czasu” a nawet poprosić o autograf.
Marek Knytha Kietlinski
Redakcja portalu informuje:
Wszelkie prawa (w tym autora i wydawcy) zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów zabronione.