Gdyby w Polsce zaczepić przechodnia i zapytać go: „Czym jest harcerstwo?”, wiele osób odpowiedziałoby prawidłowo. Jednakże, gdyby zapytać te same osoby o skauting, odpowiedzi nie byłyby już tak szczegółowe. A przecież bez skautingu i jego twórcy, lorda gen. Roberta Baden-Powella, nie byłoby harcerstwa – polskiej wersji skautingu. Ten znamienity wojskowy napisał książkę „Skauting dla chłopców”, a przedstawione tam idee wypróbował na pierwszym obozie skautowym zorganizowanym w 1907 roku na wyspie Brownsea u wybrzeży Anglii.
Dla nas, członków Hufca ZHP Irlandia, wybór nazwy „Wyspa Brownsea” miał duże znaczenie. Nie chodziło tylko o to, że ten obóz był pierwszym organizowanym przez Hufiec. Tak jak Baden-Powell udowodnił, że wiedzę wojskową można przystosować do warunków pokojowej organizacji młodzieżowej, tak my chcieliśmy pokazać, że prawdziwy obóz harcerski można zorganizować nie tylko w Polsce.
I udało się. 28 czerwca harcerze z terenu całej Irlandii przybyli do Clare Scout Centre w Ruan. Czekały na nich rozstawione namioty – zasługa członków pDW „Ogniste Orły” z Cork, kadry i zaprzyjaźnionych z nami rodziców. Ale przed nami było jeszcze mnóstwo pracy. Ponad 50 par rąk zabrało się do budowania wiat, bramy obozowej i do stawiania masztu, na który co rano moglibyśmy wciągać polską flagę. Zbudowany obóz należało też ozdobić – ustawiono „Skauta P-Poż”, tablicę ogłoszeń, a wokół masztu ułożono lilijkę harcerską.
Uczestnicy podzielili się na zastępy. Każdy zastęp dostał do wyboru symbole zwierząt. W ten sposób powstały „Jaskółki”, „Sowy” i „Wiewiórki”, które utworzyły drużynę harcerek SOJAWIE. Zastępy „Wilków” i „Niedźwiedzi” utworzyły drużynę harcerzy KŁY, a „Antylopy” i „Hieny” utworzyły obozową drużynę wędrowniczą SAFARI.
Po dwóch dniach ciężkiej pracy byliśmy gotowi rozpocząć nasz obóz. W poniedziałkową noc gwizdek Oboźnej postawił wszystkich na nogi i przy świetle lampionów odbył się pierwszy apel, oficjalnie rozpoczynający naszą harcersko-skautową przygodę. A była to przygoda nie lada…
Wzorem małego Bi-Pi uczyliśmy się obserwowania przyrody i tropienia zwierząt w lesie. Wieczorem przyszedł czas na pierwsze ognisko, na którym zaprezentowano scenki teatralne „Moje pierwsze wrażenia z obozu”. Obozowicze uczyli się też technik pierwszej pomocy – nasi wędrownicy zostali „zaatakowani” przez „nieznaną bandę chuliganów” i odnieśli różnego typu „obrażenia”. Okazało się, że większość harcerzy było w stanie je sprawnie rozpoznać i opatrzyć.
Skoro Bi-Pi mógł wraz z braćmi wyremontować starą łódkę, nasi harcerze postanowili zbudować tratwy z plastikowych butelek. Powstało 5 tratw, których jakość sprawdził sam Komendant, wodowany w dmuchanym basenie.
Mogłabym długo opisywać, co działo się podczas kolejnych dni. Nauka szyfrów i alfabetu Morse’a, nauka krycia się w gąszczu, nauka znaków patrolowych, bieg na azymut… Czasem zajęcia były poważne i widać było skupienie na twarzach obozowiczów dyskutujących o historii ZHP. Czasem też było dużo krzyku i śmiechu, tak jak podczas Olimpiady obozowej. Uczestnicy rywalizowali w konkurencjach typu: wyławianie jabłka z miski z wodą bez użycia rąk, wbijanie gwoździa czy bieg z oponą. Potem odbyły się konkurencje grupowe, a całość olimpiady zwieńczyła sztafeta zastępów.
W niedzielę nadszedł czas na odwiedziny rodziców. Aby oczekiwanie na przyjezdnych nikomu się nie dłużyło, z rana przenieśliśmy się w czasie do Anglii z przełomu XIX i XX wieku. Wszystkich uczestników dh Kalina uczyła szydełkować, dh Michał przeprowadził wykład z zasad savoir-vivre, a dh Maja pokazała jak prawidłowo zaparzać herbatę w czajniczku. Oczywiście herbata serwowana była w zastawie porcelanowej, a piło się ją z mlekiem obowiązkowo odginając piąty palec.
W tym samym dniu dołączyło do nas szesnaścioro zuchów z Cork, Dublina, Wexford, Waterford i Shannon, które urządziły w Ruan istny dziki zachód. I tak „Szalone Kowbojki” oraz „Szalone Mustangi” zrobiły sobie wierzchowce z kartonu i zbudowały osadę kowbojską. Zuchy nauczyły się również podstawowych technik opatrywania ran oraz co zrobić w razie wypadku. W końcu nie wiadomo było jakie przygody czekają na ZDOBYWCÓW DZIKIEGO RUAN.
Drugi tydzień obozu upłynął pod znakiem deszczu. Ale, jak to mawiał sam generał Baden-Powell, „każdy osioł potrafi być dobrym skautem podczas pogody”. Deszcz nie przeszkodził harcerzom w budowaniu szałasów czy układaniu piosenki obozowej. Odbyły się też dwie wycieczki piesze – do Muzeum Archeologicznego w Burren i do Katedry św. Piotra w Ennis.
W tym samym czasie zuchy przeżyły „Gorączkę Złota”, a zdobyty kruszec zamknęły w sejfie kolonijnego banku. Niestety, źli bandyci ukradli całe złoto, poturbowali i związali druhnę Magdę i uciekli. Na szczęscie pozostawili za sobą ślady! Po szybkim opatrzeniu druhny zuchy rzuciły się w pościg. Trwał on długo i zakończył strzelaniną na wodne pistolety. Złoto zostało odzyskane a bandyci doprowadzeni przed sąd. Szybko jednak okazali skruchę – jako zadośćuczynienie zuchy otrzymały kiełbaski na ognisko.
Podczas tego deszczowego kolonijnego tygodnia zuchy miały swoją własną Olimpiadę, na której wykazały się zwinnością i sprytem. Pojechały (nie konno lecz autokarem) do Burren, gdzie uczestniczyły w pokazie Dzikich Ptaków, zwiedzały Jaskinię Niedźwiedzią oraz miały okazję zobaczyć Klify Moher.
Ale Harcerska Akcja Letnia to nie tylko atrakcje i szlifowanie technik harcerskich. Dla zuchów była to okazja do aktywnego wypoczynku, zdobycia nowych wrażeń i poprawienia umiejętności współżycia w grupie. Nasi kowboje stali się bardziej samodzielni, nauczyli się nowych piosenek i plasów, a także zdobyli dwie sprawności: „Dziki Zachód” oraz „Czyścioch”. Dzięki tej ostatniej zuchy starały sie utrzymywać porządek w swoich pokojach i nigdy nie marudziły, kiedy miały iść pod prysznic.
Dla harcerzy obóz oznaczał służbę – warty, sprzątanie łazienek i pomoc w kuchni. A pomoc ta nie należała do łatwych. Najpierw trzeba było z przepastnej zamrażarki zapewnionej nam przez sieć sklepów POLONEZ powyjmować produkty wedle poleceń Kuchmistrzyni. Potem trzeba było zadbać o to, by wszystko było na czas rozmrożone, obrane, pokrojone i przygotowane tak, aby dh. Karolina mogła wyczyniać swoje kulinarne cuda. Po posiłkach było wielkie zmywanie i porządkowanie kuchni. Szczególnie w drugim tygodniu (przy częstych deszczach i wszędobylskich zuchach-kowbojach) było to nie lada wyzwaniem. Ale jak zwykle okazało się, że nasi harcerze poradzili sobie i z takim wyzwaniem.
Mogłabym tak pisać bez końca, a nadal nie byłabym w stanie opisać wszystkiego, co działo się w Ruan. Wiem jedno – wszyscy tam obecni zapamiętają ten HAL na długo. Każdy zdobył mnóstwo wrażeń i umiejętności oraz zapoczątkował nowe przyjaźnie. A wszystkim ten czas pokazał, że my – członkowie ZHP, też jesteśmy skautami i idee, sformułowane ponad 100 lat temu przez gen. Baden-Powella mogą dalej uczyć i bawić kolejne pokolenia.
asp. Maja Skowron-Grześkowiak, pwd. Magda Pawlak
Redakcja portalu informuje:
Wszelkie prawa (w tym autora i wydawcy) zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów zabronione.