Rozmowa z Marcinem Szulcem, autorem książki „Irlandia albo frytki z octem”
W Irlandii mieszka już od kilkunastu lat. Jak twierdzi, dała mu ona szanse, jakiej prawdopodobnie nie otrzymałby w Polsce. Prowadzi świetnie prosperującą polską kancelarię prawną. Niedawno wydał książkę, w której podzielił się swoimi refleksjami na temat życia na Zielonej Wyspie. Z Marcinem Szulcem, autorem książki „Irlandia albo frytki z octem” oraz założycielem i właścicielem kancelarii Rostra Solicitors, rozmawiał Przemysław Zgudka.
– Panie Marcinie, jak wyglądało Pana życie w Polsce, zanim przyjechał Pan do Irlandii? Na Zieloną Wyspę zagnał brak możliwości w Polsce czy raczej chęć spróbowania, jak żyje się na Zachodzie?
– Po studiach miałem problem ze znalezieniem normalnej pracy. Trochę uczyłem angielskiego, trochę pracowałem jako prawnik. Dostanie się na aplikację w Polsce, po prawie, które studiowałem,
i to jeszcze w języku ojczystym, było trudniejsze niż w Irlandii – w ramach systemu prawnego, którego nie studiowałem, przez pięć lat, w obcym (było nie było) języku. Niby nie było źle, ale
dobrze też nie – bo ile można siedzieć u rodziców w kieszeni? Myślę, że moment przełomowy nastąpił wtedy, gdy ojciec zrobił nam zakupy i przyniósł do domu dwa kilo ziemniaków, chleb, mleko, masło i inne podstawowe artykuły żywnościowe, żeby lodówka nie świeciła pustkami. Dotarło do mnie, że coś jest nie tak. To był chyba jednak brak możliwości – w Polsce mamy Zachód we wszystkich aspektach, poza zarobkami.
– Dlaczego wybrał Pan właśnie Irlandię?
– Przed wyjazdem działaliśmy trochę w Towarzystwie Polsko-Irlandzkim. Otworzyliśmy oddział Towarzystwa i gdy podjęliśmy decyzję, żeby wyjechać, padło na Irlandię. Warunkiem koniecznym było to, że kraj musi być anglojęzyczny, bo w innym języku obcym nie mówię. Wielka Brytania ze
swoją klasowością i imperialną historią jakoś umiarkowanie mnie pociągała.
– Co dokładnie skłoniło Pana do napisania książki o tym, jak żyje się na Zielonej Wyspie? Zapiski powstawały spontanicznie, czy było to coś, co musiało długo dojrzewać?
– Obserwacje gromadziłem przez wiele lat, ale raczej jakoś w formie luźnych wspomnień. Sam pomysł napisania książki to mój sposób na uniknięcie lub raczej na nie wpadnięcie w depresję.
Napisanie swoich żali do całego świata (a Irlandii w szczególności) pomogło mi w opanowaniu i ogarnięciu swoich uczuć oraz pogodzeniu się z tym, czego zmienić nie mogę, a właściwie (jak
się okazało w czasie pisania) to nawet nie chcę – czyli życia w Irlandii.
– Prowadzi Pan kancelarię prawną, która całkiem nieźle prosperuje. Czy uważa Pan, że w Polsce Pana kariera prawnika mogłaby potoczyć się podobnie?
– Trudno powiedzieć, jak wyglądałaby teraźniejszość w alternatywnej rzeczywistości. Nie miałbym na pewno takiego rynku, jaki mam tutaj – mam właściwie jedyną polską kancelarię w Irlandii. Kancelarie zatrudniają Polaków, ja zatrudniam Irlandczyków. Nawet w Wielkiej Brytanii trudno byłoby mi prosperować na takim poziomie jak w Irlandii, ze względu na wielkość kraju. Pod względem rozmiaru Irlandia to zdecydowanie mój kraj. W Polsce byłbym jednym z wielu prawników, może dobrym albo nawet wybitym w jakiejś dziedzinie, ale jednym z wielu. W Irlandii
takich jak ja można policzyć na palcach jednej ręki. Moja kariera zdecydowanie nie miałaby takiego rozmachu, jaki ma teraz.
– Jak Pan myśli – imigranci próbujący szczęścia na Zielonej Wyspie maja obecnie łatwiej czy trudniej?
– Myślę, że mają łatwiej wszelkie informacje są przetłumaczone, ogólne dostępne oraz napisane pod kątem i z myślą o imigrantach. W 2003 r. musiałem dowiadywać się wszystkiego sam i było to czasem jak wyważanie otwartych drzwi. Jest też sieć pomocy – zawsze jest ktoś z mojego miasta,
czasem i szkoły albo nawet z rodziny, kto już mieszka w Irlandii i może pomóc. Dawno temu na ulicy zaczepiało się każdego mówiącego po polsku, bo takich ludzi było po prostu bardzo mało.
– Czego Polacy mogliby nauczyć się od Irlandczyków, a czego Irlandczycy od Polaków?
– Polacy mogliby nauczyć się wyluzowania od czasu do czasu. Nie wszystko jest pilne, nie wszystko jest sprawą życia i śmierci, nie wszystko musi być załatwione już teraz – niektóre rzeczy mogą poczekać. Przydałby się też uśmiech i życzliwość do obcych oraz założenie, że będzie dobrze. Ile razy uśmiechnął się do was w Irlandii obcy człowiek na ulicy, mówiąc „dzień dobry”? Próbowałem robić coś takiego któregoś dnia w Polsce, w Warszawie. Przez cały dzień chodzenia po mieście prawie nikt, poza dwiema osobami, nie odwzajemnił mojego uśmiechu. Irlandczycy mogliby nauczyć się z kolei, że niektóre rzeczy trzeba potraktować poważnie i czasem wczuć się w sytuację innych osób. O tym, czego mogliby nauczyć się urzędnicy państwowi w Polsce od swoich irlandzkich odpowiedników, to nawet nie będę zaczynał. Można by o tym napisać całą książkę. A może właśnie trzeba?
Rozmawiał: PRZEMYSŁAW ZGUDKA
Warto przeczytać
“Irlandia albo Frytki z Octem czyli Zielona Wyspa oczyma pewnego emigranta” to książka, której tytuł zdradza bardzo wiele. Hojnie okraszone humorem obserwacje życia w Irlandii, cięte komentarze i bezlitosne porównania do Polski dostarczą rozrywki i zmuszą do chwili refleksji nad niełatwym losem ludzi, którzy, szukając lepszego życia, setkami tysięcy opuścili Polskę po jej wejściu do Unii Europejskiej. Wyjechali, lecz czy znaleźli lepsze życie? Czy kiedyś wrócą? Książka, która rozbawi i wzruszy oraz pomoże tym, którzy wciąż są w Ojczyźnie w podjęciu decyzji – wyjeżdżać czy nie? Książka do kupienia jest w polskich sklepach w Irlandii, polskiej księgarni w Dublinie oraz na stronie: www.shop.wizardmedia.ie.
Autor: Marcin Szulc
Wydawnictwo: Wizard Media
Dublin 2018
Redakcja portalu informuje:
Wszelkie prawa (w tym autora i wydawcy) zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów zabronione.