Zdjęcie: Sportsfile (Web Summit), CC BY 2.0 / Flickr.com
Specyficzny karnawał obietnic wyborczych trwa w Irlandii w najlepsze. Niczym rozentuzjazmowane brazylijskie tancerki na sambodromie w Rio de Janeiro, politycy nakręcają ten szalony festiwal. Zaciągając coraz to nowe zobowiązania wobec społeczeństwa.
Pierwsza na platformie obietnic jest wicepremier Joan Burton, reprezentująca Partię Pracy. Pani minister stwierdziła, że jeśli jej ugrupowanie po wyborach pozostanie przy władzy, zobowiąże się ona do podnoszenia minimalnej stawki godzinowej. Co roku o 50 eurocentów.
Na łamach „Irish Independent” przedstawiła koncepcję dojścia minimalnej stawki godzinowej do poziomu 11,75 euro. Joan Burton podkreśliła, że wszyscy powinni korzystać ze wzrostu gospodarczego, który zagościł na Zielonej Wyspie.
Fachowcy z Economic & Social Research Institute (ESRI) przestrzegają jednak, że zjedzenie tej kiełbasy wyborczej może grozić zatruciem lub ciężką niestrawnością. Według ekspertów z ESRI irlandzki system finansów publicznych nie jest przygotowany na takie zmiany.
Pomimo dobrych chęci, pomysł pani minister można uznać za chybiony. Podwyższenie płacy minimalnej zmusi pracodawców do płacenia za wykonaną pracę jeszcze więcej niż jest ona warta. Zaczną więc zwalniać oni najgorzej wykwalifikowanych. Ot proste zasady ekonomii.
Oczywiście pojawia się podsycane przez rządzących, złudne poczucie wyrównywania szans i walki z biedą, czemu ma właśnie służyć podnoszenie minimalnego wynagrodzenia. Skoro tak, dlaczego nie ma stawki minimalnej na przyzwoitym poziomie w najbiedniejszych krajach Afryki? Jeśli pani Burton chce dla nas jak najlepiej, dlaczego nie podniesie minimum do poziomu 20 euro za godzinę? Może też pójść na całość i rozdawać grube pieniądze za nic. Czemu by nie? W końcu trzeba jakoś zachęcić ludzi do głosowania.
Rynek pracy kieruje się zasadą popytu i podaży. Jeśli koszty pracy będą wyższe, przełoży się to na wzrost bezrobocia. Ucierpią na tym ci najmniej wykwalifikowani i młodzież wchodząca na rynek pracy. Efektem ubocznym grzebania przy stawce minimalnej może być także wzrost cen.
Ciekawym rozwiązaniem jest pomysł premiera Irlandii, Endy Kenny’ego. Jak informuje „Irish Independent”, postuluje on maksymalne obniżenie jak największej liczby podatków. Co pozwoli przyciągnąć do Irlandii firmy z sektora wysokich technologii.
Pomysł wydaje się trafiony, ponieważ nasze wynagrodzenia zależą przede wszystkim od struktury gospodarki, która przekłada się na wydajność pracy. Czyli – ile wypracujesz, tyle możesz zarobić. Im wyższe PKB mamy, tym więcej zarabiamy.
Premier zauważył, że obniżka podatków jest konieczna by gospodarka Irlandii pozostała konkurencyjna względem gospodarek Stanów Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii. Tam obciążenia podatkowe są niższe.
To oczywiście nie podoba się socjalistom z Partii Pracy, na czele której stoi Joan Burton. Według planów pani wicepremier obciążenia dla najbogatszych powinny rosnąć z równoczesnym zwiększaniem pomocy socjalnej.
Ilu rządzących, tyle koncepcji sprawowania władzy. Koniec końców to obywatele przy urnach wyborczych zadecydują, w którą stronę podąży statek zwany Zieloną Wyspą…
Łukasz Łopatka
Redakcja portalu informuje:
Wszelkie prawa (w tym autora i wydawcy) zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów zabronione.