Troska o nasze zdrowie czy skok na kasę?
Zanosi się na niebezpieczną ingerencję urzędników w funkcjonowanie wolnego rynku. Według doniesień irlandzkiej prasy minister zdrowia ma nadzieję wprowadzić od połowy przyszłego roku ceny minimalne na alkohol. Wszystko zależy od tego, kto wygra przyszłe wybory i jak szybko przebiegnie proces legislacyjny.
Jak donosi „Independent.ie”, Leo Varadkar zaczął majstrować przy ustawie o zdrowiu publicznym. W nowym rozporządzeniu ma się pojawić przepis dotyczący cen minimalnych alkoholu. Public Health (Alcohol) Bill ma wejść w życie w połowie 2016 roku. W tym samym czasie podobne regulacje mają pojawić się w Irlandii Północnej. Według ministra zapobiegnie to turystyce alkoholowej.
Minimalne ceny, w zależności od rodzaju alkoholu, mają wyglądać następująco:
- piwo 0,5 ml – od 1,95 euro,
- butelka alkoholu 40 proc. – od 28 euro,
- butelka wina 11,5 proc. – od 8,63 euro,
- butelka cydru 1 l – od 4,30 euro.
Dalsze zmiany obejmą:
- umieszczenie na etykietach ostrzeżenia o szkodliwości alkoholu oraz informacji dotyczących gramatury i liczby kalorii,
- zakaz reklamy alkoholu w pobliżu szkół i placów zabaw oraz w i na środkach transportu publicznego,
- ograniczenie promocyjnej sprzedaży i wyeliminowanie tzw. ofert „happy-hour”,
- wprowadzenie listy kar i grzywien za naruszenie przepisów.
Pomysł ceny minimalnej to ogólnikowe, ale nośne hasło. Daje złudzenie szybkiego rozwiązania problemu. Zdaniem pomysłodawców podwyższenie cen ma przełożyć się na zmniejszenie konsumpcji alkoholu, szczególnie wśród młodzieży.
Warto jednak zadać sobie pytanie, czy podniesienie ceny nawet o kilkadziesiąt centów powstrzyma przed kupnem „piwka” młodzieńca, który w kieszeni ma telefon za 600 euro. Dla takich jak on cena nie będzie stanowić żadnej bariery.
Niestety dostęp młodych ludzi do alkoholu to skomplikowany problem. Nie ma on jednego „magicznego” rozwiązania. Najważniejsze są wzorce wynoszone z domu oraz odpowiednie wychowanie. Żadne odgórne regulacje tu nie pomogą.
Rolą rządzących powinno być edukowanie społeczeństwa a nie formułowanie coraz to nowych zakazów i nakazów. Jeżeli proponowane zmiany obejmą tylko ceny alkoholu w pobliskim monopolowym, generalnie nic się nie zmieni. Ludzie potrafią się dostosować. Na pewno znajdą sposób na udany wieczór bez nadmiernego drenażu portfela.
Minister Leo Varadkar, dając upust swojemu optymizmowi, stwierdził, że dzięki nowym regulacjom możemy spodziewać się poprawy sytuacji na wielu frontach. Podwyżka cen ma być lekiem na kłopoty służby zdrowia, absencje w pracy, przestępstwa na tle seksualnym, wypadki drogowe, przemoc domową… Ma nastąpić także poprawia zdrowia psychicznego mieszkańców Zielonej Wyspy. Można wymieniać praktycznie bez końca. Jak widać, minister zdrowia zadbał o wszystko.
Kto jednak zagwarantuje, że ustalone ceny minimalne nie zmienią się w przyszłości? Co, jeśli do władzy dojdzie inny „reformator” i stwierdzi, że zaszła potrzeba jeszcze lepszego „zadbania” o nasze zdrowie? Taka ingerencja w rynek może spowodować lawinę kolejnych regulacji, które bezpośrednio dotkną zwyczajnych obywateli.
Idąc tym tropem – pewnego dnia rządzący mogą stwierdzić, że czas uregulować „wszystko”. Być może zakazane powinny być chipsy i batony czekoladowe. Te pierwsze pełne niezdrowej soli a drugie wypełnione po brzegi cukrem. W kolejce czekają już napoje gazowane i jedzenie na wynos. To wszystko w imię lepszego jutra. Jak wiadomo nie od dziś, to politycy wiedzą najlepiej jak uszczęśliwić społeczeństwo. A przynajmniej tak sądzą.
Łukasz Łopatka
Redakcja portalu informuje:
Wszelkie prawa (w tym autora i wydawcy) zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów zabronione.