Szokująca zbrodnia w Limerick. Michał R., od lat mieszkający w Irlandii, został zamordowany przez swoją współlokatorkę, Polkę. Kobieta została już zatrzymana i za kratkami czeka na proces. Przyjaciele i sąsiedzi mężczyzny do tej pory nie mogą wyjść z szoku.
Ta zbrodnia wstrząsnęła całą Irlandią. Nic nie zapowiadało tak tragicznego ciągu zdarzeń. 38-latek z Radomia, który na Zieloną Wyspę przyjechał kilkanaście lat temu, nie miał żadnych wrogów. Swój dom dzielił z dwiema osobami. Współlokatorka Monika M. okazała się jego przyszłą morderczynią.
Jak informuje „The Journal.ie”, mężczyznę ostatni raz widziano 30 grudnia. Gdy przez tydzień nie dawał żadnych znaków życia, znajomi zgłosili jego zaginięcie. Aktywnie zaangażowali się w jego poszukiwania – w sąsiedztwie porozwieszali plakaty a na Facebooku zorganizowali wydarzenie. Z pewnością nie przypuszczali, że poszukiwania okażą się równie krótkie, co ich finał tragiczny.
W pierwszej kolejności Garda sprawdziła dom, w którym mieszkał. Niestety, niemalże od razu sprawdził się najgorszy scenariusz. W ogrodzie znaleziono ciało Polaka. Zwłoki, przykryte plastikową płachtą, znaleziono pod paletami i workami z ziemią. Natychmiast zatrzymano 34-letnią współlokatorkę Polaka Monikę M. Której postawiono zarzut morderstwa.
Kobieta najprawdopodobniej rzuciła się na Michała R. z nożem. Zbrodnia miała miejsce między 30 a 31 grudnia. Jak informuje portal, Monika M. została już przesłuchana. Na dalsze postępowanie czeka w Limerick Prison.
Przyjaciele i sąsiedzi zamordowanego są wstrząśnięci do głębi. Michał R. był znany i lubiany w okolicy. Do Irlandii przyjechał w 2004 roku. Pracując w lokalnym McDonaldzie, zdobył sobie opinię zarówno rzetelnego pracownika, jak i wspaniałego, życzliwego kolegi z pracy.
Historia ostatnich lat jego życia, przytoczona przez „Irish Times”, jest naznaczona tragediami. Kilka lat temu odszedł jego ojciec. Jakby tego było mało, wkrótce potem jego matka zginęła w wypadku samochodowym. Jako jedynak został sam na świecie. Jego najbliższym przyjacielem był pies Berta, który zdechł rok temu.
Mimo doświadczenia tylu ciosów od losu w tak krótkim czasie, Polak nie tracił pogody ducha. Znajomi wspominają go jako człowieka o wielkim sercu. Radosny, wiecznie uśmiechnięty i zawsze pomocny, był lubiany przez wszystkich. Przed kilkoma laty zaczął zajmować się lekkoatletyką.
W szczególności umiłował sobie bieganie. Pięć lat temu zapisał się do jednego z lokalnych klubów sportowych. O tym, że biegi były jego pasją świadczą maratony, w których wystartował. W 2012 roku ukończył Great Limerick Run jako piąty, w ciągu zaledwie niecałych trzech godzin. Rok później wystartował w Dingle Marathon, który ukończył na trzecim miejscu. Jego znakiem rozpoznawcza była bandana, którą zakładał na każde zawody.
Jego największym sukcesem był ubiegłoroczny National Marathon Championships, największy stołeczny maraton w Dublinie. Osiemnaste miejsce, zdaniem jego kolegów-sportowców, jest sukcesem, o którym inni mogą tylko pomarzyć.
Lecz teraz po radosnym Polaku-maratończyku pozostały tylko wspomnienia oraz całe morze łez i żalu. Oraz mnóstwo pytań, wśród których jedno najbardziej nie daje spokoju – dlaczego musiał tak tragicznie zginąć?
Przemysław Zgudka
Redakcja portalu informuje:
Wszelkie prawa (w tym autora i wydawcy) zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów zabronione.