– Dostałem cios w twarz – tak premier Enda Kenny skomentował wyniki referendum w sprawie likwidacji senatu. Irlandczycy zdecydowali, żeby go pozostawić…
Wydawało się, że przyszłość senatu jest przesądzona. To miał być as w rękawie premiera Endy Kennego, który za cel postawił sobie likwidację senatu. Wydawało się, że nie może tego przegrać. Za zlikwidowaniem izby wyższej przemawiało wiele argumentów. Senat praktycznie nie ma w Irlandii żadnej władzy. Może jedynie wetować ustawy przygotowywane przez sejm. Na utrzymanie 60 senatorów z kasy państwa idzie aż 20 milionów euro każdego roku. W dodatku sami senatorzy otwarcie przyznają, że pracują na pół gwizdka i dla wielu z nich pozycja senatora jest zaledwie dodatkowym zajęciem, na które czasami ciężko im znaleźć czas. Ta dobrze opłacana grupa polityków nie przykłada się do swojej i tak niezbyt ciężkiej pracy. Dziennikarze Irish Independent wyliczyli, że każdy senator średnio odpuszcza co czwarte głosowanie. Po prostu nie przychodzi. Średnio na głosowaniach stawia się 43 senatorów z 58, którzy powinni być na sali. Zwolennikom pozostawienia senatu trudno było znaleźć argumenty, za jego utrzymaniem. Zwłaszcza, że okazało się iż to właśnie zwolenników senatu najrzadziej spotyka się na sali posiedzeń. Dlatego uderzyli w tony populistyczne. Nazwali więc likwidację izby wyższej ograniczeniem demokracji, a co za tym idzie, pozbawienia Irlandczyków ich praw. Argument po prostu demagogiczny, bo senatorów nie wybiera się w wyborach powszechnych. Likwidacja miała też pogłębić zależność Irlandii wobec Unii Europejskiej, co też trudno udowodnić.
Dlaczego więc senat pozostanie? Według komentatorów to osobista klęska premiera Kenny’ego. Szef rządu przespał kampanię przed referendum i po prostu nabrał wody w usta. Nie wypowiadał się przed kamerami, nie chciał się zgodzić na telewizyjną debatę. Mimo iż miał w rękawie wszystkie mocne karty. Nie tłumaczył też społeczeństwu, czemu należy zlikwidować senat. Nie przygotował też reformy parlamentu, którą obiecał. Dlatego aż 634 437 osób (51,7 proc.) zagłosowało przeciw zniesieniu Senatu. Tak naprawdę zadecydowały głosy 42 000 ludzi. Teraz premier ma ciężki orzech do zgryzienia, bo jego pozycję lidera, zaczęli kwestionować koledzy z partii. Ale jak się przegrywa wygrane referendum, to trudno się dziwić…
Redakcja portalu informuje:
Wszelkie prawa (w tym autora i wydawcy) zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów zabronione.