Ewa Sadowska i Jerzy Tymczak (od prawej) na spotkaniu w Cork Simon Community
Gdy go słucham, dokładnie wiem, o czym on myśli…
Fundacja Barka pomaga Polakom, mieszkającym na ulicach Dublina wrócić do kraju. Tych, którzy nie myślą o powrocie, Fundacja kieruje do organizacji, które pomogą zintegrować się ze społeczeństwem irlandzkim. Osoby, które wracają do Polski, mogą zamieszkać w jednej ze Wspólnot Barki, podjąć pracę w kraju lub nauczyć się nowego zawodu. Uzależnionym organizacja oferuje możliwość podjęcia leczenia. „Obywatele z odzysku”, jak często są określane osoby z którymi pracuje Barka, powoli stają twardo na nogi, podejmują życiowe wyzwania, zakładają rodziny oraz – przede wszystkim – pomagają innym.
Z Ewą Sadowską i Jerzym Tymczakiem współtworzącym program „Powroty” przy dublińskim oddziale Fundacji Barka rozmawiała Samanta Stochla.
Barka to fundacja mająca swoje korzenie w Polsce. Co was sprowadziło do Dublina? Co tutaj robicie dla Polaków?
Ewa Sadowska: Działania zagraniczne Barki rozpoczęły się 9 lat temu w Wielkiej Brytanii. Zaprosiły nas władze Londynu, by pomóc Polakom żyjącym na ulicach tego miasta. Znaleźli nas w Internecie. Tak powstał program Barka UK. Potem powstała Barka Irlandia oraz Barki w takich krajach jak: Niemcy, Francja, Holandia, Belgia czy Kanada. Zakłada je głównie Polonia, ale pracujemy ze wszystkimi obywatelami Europy Wschodniej, a ostatnio przychodzi do nas coraz więcej uchodźców. Choć władze Londynu liczyły na pomoc w roznoszeniu koców i pierogów, nasze działania zaczęliśmy od programu „Powroty” umożliwiającego powrót do kraju tym, którzy znaleźli się w kryzysie psychicznym czy ekonomicznym. Każda osoba może się do nas zgłosić i, jeśli wyrazi chęć powrotu do Polski i podjęcia pracy czy leczenia odwykowego, to Barka mu to umożliwi. A jeśli taka osoba nie ma gdzie wrócić, to zostanie skierowana do jednego z naszych ośrodków na terenie całego kraju.
Jerzy Tymczak: Na początek pytamy o uzależnienia. Jeśli ktoś jest pod wpływem jakiegoś nałogu to wysyłamy go najpierw do ośrodka leczenia uzależnień, gdzie przechodzi terapię. Później może przyjść do jednego z naszych domów, rozejrzeć się „w lewo, w prawo”, zbudować relację z innymi, coś pograbić, pomóc w jakiś sposób… Może także znaleźć pracę na zewnątrz, bo i taka jest możliwość. Nawet drugie śniadanie do pracy dostanie, a później i obiad się znajdzie… Ja na przykład poszedłem do tartaku i przez jakiś czas pracowałem w ten sposób.
Ewa Sadowska: We wspólnocie taka osoba ma dużą grupę wsparcia. To ważne dla osób tworzących swoje życie na nowo. To był pomysł mojego ojca, Tomasza Sadowskiego. Razem z mamą Barbarą najpierw pomagali osobom wykluczonym ze społeczeństwa. Organizowali dla nich różnego rodzaju wyjazdy i zajęcia, by mogły sprawdzać się w realnych sytuacjach, uczyć się życia. Potem doszli do wniosku, że znacznie lepiej stworzyć przestrzeń do życia, gdzie ludzie będą mogli żyć i rozwijać się samodzielnie. Tak powstała pierwsza wspólnota Barki w 1989 roku na terenach byłego PGR-u we Władysławowie koło Lwówka Wielopolskiego. Tam można było zamieszkać, pracować na własne utrzymanie, jeść przy wspólnym stole i wspólnie podejmować decyzje. Ludzie, którzy do nas trafiali mieli bardzo trudne życiorysy. To były osoby samotne, bezdomne, po szpitalach psychiatrycznych czy więzieniach. Zamieszkaliśmy z nimi. To był niesamowity czas. Wiele z tych osób, które wtedy przyszły, teraz tworzy kolejne Wspólnoty Barki.
W jaki sposób pracujecie w Dublinie?
Jerzy Tymczak i Janusz Nowakowski
Ewa Sadowska: W każdej Barce zagranicznej działa program „Powroty”. Pracują w nim dwuosobowe zespoły. Pierwszą osobą jest lider, czyli osoba, która sama była kiedyś bezdomna czy uzależniona. Jak to określono w brytyjskich mediach, taki „obywatel z odzysku”. Drugą osobą jest asystent. Jest to zazwyczaj psycholog, socjolog, pracownik socjalny. Komuś może wydawać się dziwne, że osoba po studiach jest asystentem, ale w tej pracy to liderzy odgrywają duże znaczenie. Z racji tego, co przeszli, łatwiej im utożsamić się z osobą bezdomną.
Jerzy Tymczak: Trudno jest nawiązać kontakt z człowiekiem żyjącym na ulicy, ale gdy ja idę, to „wchodzę w siebie” z dawnych lat. Z czasów, kiedy żyłem na ulicy. Gdy mówię do niego o czymś, to on dokładnie wie, o czym ja mówię. Gdy go słucham, to dokładnie wiem, o czym on myśli. Czasem się zdarza, że takie osoby, którym chcemy pomóc, zaczynają nas atakować słownie. Coś w stylu: „Pomieszkaj sobie koleś na ulicy, a potem będziesz się mądrzył”. Więc pytam: „Ile ty jesteś na ulicy?”, „Pół roku…”, „A ja dwa lata spędziłem i to nie w takim komforcie, jak ty. Na cmentarzu spałem, kamień pod głowę sobie dawałem, lisy mnie budziły…” I wtedy zaczyna się zupełnie inna rozmowa…
Ewa Sadowska: By utrzymać trzeźwość po powrocie do kraju jest potrzebna taka grupa wsparcia, jak na przykład w Chudobczycach. Jurek po powrocie pracował przy produkcji makaronu ekologicznego, a potem prowadził jeden z naszych ośrodków przez 7 lat. W międzyczasie zimą pracował jako lider w Londynie. Teraz jego umiejętności przydają się w Dublinie. Już pomogliśmy wielu osobom stanąć na nogi. Wielu z nich zostało z nami. Pracują teraz jako liderzy.
Jakie trzeba mieć predyspozycje w sobie, by pracować w ten sposób z ludźmi?
Ewa Sadowska: U liderów ważne jest osobiste doświadczenie bezdomności czy uzależnienia.
Jerzy Tymczak: Trzeba być również dość śmiałym człowiekiem, bo człowiek zahukany nie da sobie rady. Trzeba się odezwać i kierować rozmowę w ten sposób, by ten, któremu, chce się pomóc, nie oburzył się na ciebie, ale by cię posłuchał, choć przez parę minut. Tak, by później jakiś kontakt z tobą miał. Trzeba cały czas pracować dialogiem. To nie jest wielka rzecz, ale prócz tego, co się przeszło, trzeba być troszkę operatywnym. Nie za bardzo, bo wiadomo, że mądrali nikt nie lubi. Czasem trzeba przemyśleć każde słowo, by nie speszyć, ale zachęcić.
Ewa Sadowska: Ważne, by nie sprowokować jakiejś akcji agresywnej…
Jerzy Tymczak: Na ulicy jest duże napięcie. Ludzie są poddenerwowani, sfrustrowani. Często są roszczeniowi. Tak jak mówiłem, potrzeba trochę operatywności i odwagi osobistej, bo po pysku czasem można dostać. Ale to tylko czasem, bo mimo wszystko respekt jednak mają. Mimo, że jestem swój chłop, to jednak pracownik Barki.
Stołówka u Kapucynów
Ewa Sadowska: Z kolei asystenci przechodzą przez szkolenia w Barce w Polsce. Jadą na wizyty studyjne, by poznać etos Barki. I najważniejsze – by zrozumieć, że pracują z drugim człowiekiem. Nie klientem, nie petentem, ale z człowiekiem. Każdemu z nas może przydarzyć się taka sytuacja, że może znaleźć się „pod wozem”. Pracujemy w oparciu o wzajemność. To jest takie wspólnotowe, a nie instytucjonalne podejście. My nie pracujemy w biurze, przy komputerze. Biuro jest nam potrzebne, by trzymać dokumenty. Pracujemy na ulicy i wychodzimy do ludzi. Tam gdzie oni są: do więzień, do szpitali, na ulicę, na kartony… Tam idziemy. Wiele organizacji przyjmuje człowieka jak petenta. „Formularz, dokumenty proszę” – mają urzędnicze podejście…
Jerzy Tymczak: A o 15.00 wyłączają telefon…
Ewa Sadowska: Tu jest praca 24 godziny na dobę. I co ważne, my nie pracujemy dla osób, którym pomagamy. My pracujemy z nimi.
Fundacja Barka pomaga wielu osobom. Jak można wam pomóc? Czy potrzebujecie wolontariuszy?
Ewa Sadowska: Jak najbardziej. Potrzebujemy pomocy osób, które znają różne języki. Jest dużo różnych dokumentów do tłumaczenia. Organizujemy patrole, które przemierzają ulice. Często przydałyby się osoby do wsparcia nas w czasie takich patroli. Wśród naszych podopiecznych są osoby, które czują się na siłach, by zostać tutaj w Irlandii. Chętnie rozpoczniemy współpracę z firmami i organizacjami, które zatrudnią takie osoby. Mamy zamiar zorganizować konferencję na temat sposobów pomocy Polakom i osobom z Europy Środkowo-Wschodniej. Stawiamy na pomoc przez stwarzanie możliwości rozwoju, pracę i edukację.
http://barka.org.pl/
Rozmawiała Samanta Stochla
Redakcja portalu informuje:
Wszelkie prawa (w tym autora i wydawcy) zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów zabronione.