Od czasu do czasu można zaszaleć i pójść zjeść coś na mieście. Niestety, niekiedy naprawdę idzie się namęczyć, by trafić na zadbany lokal w przystępnej cenie. Niektóre z nich są tak brudne, że nie stołowałyby się w nich nawet karaluchy. „The Journal.ie” znowu podpowiada, w których częściach Irlandii natężenie paskudnych spelun jest największe.
Irlandzki sanepid regularnie walczy z lokalami, których warunki odbiegają od przyjętych standardów higienicznych. Food Safety Authority of Ireland (FSAI) pochwaliło się, że w ubiegłym roku przymknęło 66 restauracji.
Wizyta sanepidu nie oznaczała oczywiście konieczności całkowitego zwinięcia biznesu. Właściciele „podejrzanych” restauracji musieli po prostu nieco je uprzątnąć i zaprosić sanepid na ponowną inspekcję. Jeżeli inspektorzy uznawali, że wszystko jest w porządku, biznes znów mógł działać normalnie.
Z danych udostępnionych przez FSAI wynika, że najwięcej roboty sanepid miał w hrabstwie Dublin. W ubiegłym roku zamknął aż 22 tamtejsze knajpki. Każda z nich dostała szansę wstania na nogi. Średnio zajęło im to nieco ponad 15 dni.
Pamiętajmy jednak, że w tym biznesie dwa tygodnie niefunkcjonowania jest niemalże równoznaczne z wyrokiem śmierci. Utargu nie ma, a za coś trzeba opłacić wynajem, pracowników, nie wspominając o dostawcach jedzenia. Bez którego nie za bardzo idzie zarobić.
W innych częściach Irlandii inspektorzy nie mieli aż tyle roboty. Zaraz za Dublinem plasują się Cork i Louth, w których zamknięto – odpowiednio – 7 i 6 lokali. Zdecydowanie mniej niż w stolicy. Również średni czas „wskrzeszania” biznesów był dużo mniejszy niż w sercu Irlandii. Co wcale nie znaczy, że właściciele zamykanych lokali świecili przykładem.
Przemysław Zgudka
Redakcja portalu informuje:
Wszelkie prawa (w tym autora i wydawcy) zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów zabronione.