Skąd my to znamy? Wałęsające się grupy wyrostków, którzy nie mają respektu przed nikim. Zaczepiający przechodniów, okradający sklepy czy handlujący narkotykami. W Irlandii jest ich pełno. Właśnie takie grupy sparaliżowały na kilka dni Wielka Brytanię.
– Pracowałem w sklepie w centrum Dublina. Codziennie odwiedzali nas nastolatkowie, którzy wynosili ze sklepu co chcieli. Właściciel zakazał nam reagować, bo to my mogliśmy mieć kłopoty, gdyby cokolwiek stało się nieletnim – opowiada Darek z Dublina.
W każdym większym irlandzkim mieście są dzielnice, gdzie takie grupki czują się zupełnie bezkarne. Policja nie reaguje, a straż pożarna, czy karetki po prostu tam nie jeżdżą. Bo się boją. Wcześniej zdarzało się, że obrzucano je kamieniami. Czym takie lekceważenie agresji nastolatków skończyło w Wielkiej Brytanii opowiada Bartek Kołtun, mieszkający tam już od 7 lat.
Gdzie mieszkasz?
W Enfield, przy stadionie Tottenhamu, dzielnica stała się znana po tym, jak niedawno doszło tu do starć z policją. Pracuję w firmie kurierskiej i obsługujemy właśnie te rejony, w których doszło do zamieszek. W okolicy mieszka sporo Polaków.
I jak doszło do tej eskalacji przemocy?
Spodziewałem się czegoś takiego od dawna. Potrzebna była tylko iskra. Na ulicach codziennie widzę grupy wałęsających się nastolatków, w wieku od 13 do 18 lat, które po prostu nie mają co robić. Za młodzi na pracę, nie uczą się, bo nie chcą. Żyją z zasiłku, a dorabiają na sprzedaży narkotyków. Nikogo się nie boją, bo policja nie reaguje na akty chuligaństwa.
I to oni sparaliżowali Wielka Brytanię?
Dokładnie. Grupki po 20-40 osób, które wieczorami widzę na ulicach. Wystarczyło, że poczuli się bezkarni i zaczęli podpalać i okradać sklepy. Nie zapomnę widoku młodego smarkacza, który skakał przed policjantem, strasznie go wyzywając. A ten nie reagował, bo nie nie wiedział co robić. Jak reszta zobaczyła, że nic im nie grozi, to zaczęli kraść. W Anglii przecież nigdy nie użyto armatek wodnych czy kul gumowych!
A jak reagowali Polacy?
Tak jak reszta zwykłych obywateli. Siedzieliśmy w domu, wcześniej trzeba było tylko zaparkować samochody w bezpieczniejszych miejscach. O tym, że coś zaczyna się dziać i zbierają się grupki młodzieży, dowiedzieliśmy się pocztą pantoflową. Znajomi dzwonili i radzili żeby uważać. Hindusi pozamykali już sklepy. Ja miałem gorzej, bo musiałem jeździć z towarem. Na szczęście nic mi się nie stało. Już w następne dni zaczęliśmy się organizować i wychodziliśmy sprzątać po rozróbach.
Rozmawiał Marcin Gąsiorowski
Redakcja portalu informuje:
Wszelkie prawa (w tym autora i wydawcy) zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów zabronione.