Zabiła się w rowie. Wcześniej spożyła śmiertelna dawkę alkoholu, kokainę i paliła marihuanę

Sąd nie miał wątpliwości. To nie był nieszczęśliwy wypadek. Ofiara równie dobrze mogła umrzeć od alkoholu, czy narkotyków. A to, że prowadziła w tym czasie samochód zakrawa na cud…

Dwudziestoczteroletnia matka trójki dzieci, Mary Connors zginęła w maju 2010 roku w wypadku samochodowym na Blessington Road w Tallaght. Wcześniej z przyjaciółmi celebrowała komunię swojej córki, która miała się odbyć następnego dnia. Impreza była suto zakrapiana, a dodatkowo dogadzano sobie narkotykami. Mary razem z koleżanką postanowiła zakończyć przyjęcie w pubie Blue Gardenia. Kobieta siadła za kierownicą. To jak wyglądała przejażdżka znamy z opowiadań innego kierowcy, którego mijały po drodze. Michael McGinley, który zeznawał w sądzie opowiadał, że zobaczył za sobą szybko zbliżający się samochód. Zwolnił i zjechał na bok, żeby go przepuścić. Kiedy ponownie spojrzał w lusterko, auto było tak blisko, że nie widział nawet jego świateł. Przestraszył się i przyśpieszył. Po chwili poczuł, że jego pojazd został dwukrotnie uderzony od tyłu. Chwilę po tym, samochód, który prowadziła Mary Connors wyprzedził go. Po kilkuset metrach zobaczył go ponownie. Tym razem w rowie przy Embankment Pub. Kierująca nim kobieta nie żyła, pasażerka Jade Price miała jeszcze wyczuwalny puls. Zabrała ją karetka i udało jej się uratować życie. Później zapewniała, że nic nie pamięta.

W sądzie próbowano udowodnić, że wypadek był nieszczęśliwym wypadkiem. Sąd w to nie uwierzył. Okazało się, że ofiara, prowadząca samochód miała we krwi aż 299 miligramów alkoholu. To dla kobiet dawka śmiertelna. Oprócz tego wykryto we krwi kokainę, marihuanę i środki uspakajające. To jeden z najbardziej szokujących wypadków drogowych w ostatnich latach.