W swoich filmach nie kreuje ludzi na bohaterów, a ukazuje ich takimi, jakimi są w rzeczywistości. Nie próbuje również nagiąć historii swojego bohatera do prawd, które chce uwypuklić. Uważa, że zanim zacznie się tworzyć filmy, należy zdobyć solidne wykształcenie w tej dziedzinie. Natomiast wiedza, którą zdobył w innych specjalnościach sprawiła, że nauczył się zadawać pytania.
Z Wojciechem Turkiem, finalistą zeszłorocznego Short Film Festival Oddalenia, o tworzeniu filmów i nie tylko rozmawiała Samanta Stochla
Panie Wojciechu, pański film „Trzy w Jednym” otrzymał Wyróżnienie Jury i Nagrodę Publiczności w zeszłorocznej edycji SFF Oddalenia 2016. Jakie to uczucie dowiedzieć się, że film został tak wysoko oceniony?
Każda nagroda filmowa, a w szczególności ta w przestrzeni „kina niezależnego”, jest niezwykle cenna. Stanowi potwierdzenie, że reżyser zdołał stworzyć obraz, który jest wartościowy nie tylko w jego odczuciu, ale także przemówił do widzów. Nagroda świadczy o tym, że widzowie odnaleźli w filmie cząstkę siebie lub odpowiedzi na pytania, które w sobie nosili. Dlatego za szczególnie cenną uważam Nagrodę Publiczności. Oczywiście równie znacząca jest dla mnie nagroda Jury, w skład którego wchodzą znawcy kina. Jednym słowem – jest mi niezwykle miło, że tak wiele osób doceniło mój skromny wkład w dziedzinie filmu dokumentalnego.
Film opowiada historię pewnego pszczelarza, ale jednocześnie jest pochwałą prostego życia zgodnego z naturą. Co pan chciał przez ten film powiedzieć widzom?
Dla mnie „Trzy w Jednym”, to przede wszystkim film pokazujący, że wyjątkowi ludzie mogą żyć wszędzie. Mamy ich obok siebie. W Janie Rebizancie szczególnie zachwyciło mnie jego nieustanne poszukiwanie prawdy o życiu i bycie wiernym odnalezionej już prawdzie. Ludzie często sami komplikują sobie życie, a w sytuacjach trudnych poddają się. Mój bohater posiada niezwykły dar podążania za życiem, zamiast wbrew niemu. Zawsze starał się koncentrować swoją uwagę na tym, co miał, a nie na tym, czego mu brakowało. Tym sposobem znajdował wyjścia z sytuacji, które wydawały się bez wyjścia. Jan Rebizant uczy swoim życiem, że trzeba umieć zauważać wartość rzeczy małych i prostych, a gdy do tego dodamy pracowitość i uczciwość, to los zaczyna się do nas uśmiechać.
Dlaczego akurat ten mężczyzna został bohaterem filmu?
W tym miejscu mogę zażartować i powiedzieć, że chodzę sobie po świecie i patrzę, a gdy coś mnie zaintryguje, zatrzymuję się i zaczynam to „coś” badać. Podobnie było z Janem Rebizantem, bohaterem filmu „Trzy w Jednym”. Nie znałem go wcześniej. Od ludzi dowiedziałem się, że można u niego kupić miód, który w całej okolicy słynął ze swoich walorów. Wybrałem się więc do Łówczy i sądziłem, że sprawa zajmie mi chwilę, a potem wrócę do swoich zajęć. Stało się jednak zupełnie inaczej. Zauważyłem od razu, że ten starzec ma wiele do powiedzenia i, co ważne, chyba nawet trochę cierpi, ponieważ nie ma komu tego przekazać. To, co mnie dodatkowo ujęło, to fakt, że nie było w nim nawet cienia nachalności czy próby promowania siebie. Po dość długiej rozmowie na wiele tematów zapytałem wprost, czy zgodziłby się bym przyjechał do niego z kamerą i spróbował nagrać z nim film. Odpowiedział z prostotą i uśmiechem: „Przyjedź”.
Z wykształcenia jest pan filozofem, teologiem, muzykiem i reżyserem. W jaki sposób łączy pan swoje wykształcenie z filmami, które pan robi? Co według pana jest najważniejsze przy robieniu filmów?
Pochodzę z małego miasta, około 50 tys. mieszkańców. W młodości nie spotkałem ludzi, którzy roztoczyliby przede mną jakieś niecodzienne perspektywy rozwoju. Owszem, czymś normalnym było branie pod uwagę studiów humanistycznych czy technicznych. Zupełnie poza moim zasięgiem mentalnym było pojechanie do Łodzi i próba dostania się do szkoły filmowej. Z perspektywy czasu uważam jednak, że dobrze się stało, że po maturze nie zacząłem studiów filmowych, a zająłem się zgłębianiem innych dyscyplin. Zdobyta wiedza sprawiła, że nauczyłem się zadawać pytania. Zrozumiałem też, że nie ma prostych odpowiedzi. Gdy już nabrałem pewnej dojrzałości intelektualnej i osobowościowej „olśniło mnie”, że najlepszym sposobem połączenia wszystkich moich umiejętności jest właśnie film, w którym zarówno treść, jak i sposób przedstawienie treści mają istotne znaczenie. Przy tworzeniu filmów trzymam się zasady, że mówię tylko wtedy, gdy mam coś do powiedzenia. W filmach dokumentalnych staram się, przez pryzmat życia bohaterów, podejmować tematy uniwersalne, które w jakimś sensie dotyczą większości z nas. Choć nie zawsze jest to łatwe, staram się, by w moich filmach było światło nadziei. Według tego klucza dobieram bohaterów moich filmów dokumentalnych.
Jak to się stało, że zaczął pan robić filmy?
Nie wiem, czy wszyscy podzielą moje zdanie, ale uważam, że zanim zacznie się tworzyć filmy, trzeba zdobyć w tej dziedzinie solidne wykształcenie. Dlatego, gdy już wiedziałem, że chciałbym spróbować wyrazić jakąś część siebie poprzez tworzenie filmów, zapisałem się do szkoły filmowej. Wtedy też zrozumiałem, ile trzeba wiedzieć i umieć, by powstał film, który da się oglądać. Niezwykle ważne jest również to, od kogo się uczymy oraz czy ten kto nas uczy rzeczywiście chce podzielić się swoim doświadczeniem. Miałem to szczęście, że w szkole filmowej spotkałem osoby z wielkim doświadczeniem i takie, które chciały się dzielić swoimi umiejętnościami. To czego się nauczyłem nie zawsze daje się w pełni zrealizować. Często „chcieć” niekoniecznie oznacza „móc”. Myślę tu o konieczności inwestowania środków w tworzenie filmu. Wiem, że wiele obrazów w moich filmach można zrealizować z większym rozmachem, ale czasem trzeba się ograniczyć do tego, co możliwe.
Zgłosił pan swój film do SFF Oddalenia 2017. Czy może uchylić pan rąbka tajemnicy i powiedzieć czytelnikom „Naszego Głosu” o czym jest ten film?
Wraz z filmem „Trzy w Jednym” rozpocząłem pewien cykl. Film „Łucja w krainie REALU” jest jego kontynuacją. Nie jest to kontynuacja tematyczna, a raczej przyjęta konwencja. Film o Pani Łucji jest w jakimś sensie przeciwieństwem filmu, w którym występuje Jan Rebizant. Można spytać – z czego to wynika? Otóż w moich filmach nie kreuję ludzi na bohaterów, ale ukazuję ich takimi, jakimi są. Nawet jeśli z historii ich życia i wypowiedzi wybieram tylko jakieś aspekty, to staram się, by ukazywały one istotę ich życiowego doświadczenia. Nie próbuję też naginać historii bohatera do jakichś prawd, które akurat chciałbym uwypuklić. Wydobywam te uniwersalne prawdy, które mocniej wybrzmiewają w życiu danego bohatera. W tym sensie film „Trzy w Jednym” ma bardzo pozytywny przekaz, ponieważ Jan Rebizant właśnie w taki sposób kształtował swoje życie. Nawet to, co było obiektywnie trudne zdołał przemienić w radość i pokój. Cały film jest więc bardzo ciepły, momentami wzruszający i nastrajający pozytywnie. Film o Pani Łucji to smutna historia, ale takie jest jej długie życie. Kilka osób, które widziało już ten film, stwierdziło, że może on być trudny w odbiorze jeszcze z innego powodu. Niemal wszyscy mamy lub będziemy mieć w swoim najbliższym lub dalszym otoczeniu osoby przypominające Panią Łucję – czyli osoby odrzucone, oddane do domów opieki. Film dla wielu widzów może być swego rodzaju wyrzutem sumienia, bo zawiera w sobie pytanie o sposób traktowania ludzi starszych.
Panie Wojciechu, czego można panu życzyć w dalszej pracy twórczej i w życiu?
Patrząc w przyszłość, szczególnie tę filmową, przygotowuję się jednocześnie do realizacji dwóch kolejnych filmów dokumentalnych. Ufam, że w najbliższych miesiącach zdołam nagrać materiał z dwojgiem bohaterów. Tym razem będą to osoby znacznie młodsze od tych, z którymi dotychczas realizowałem filmy. Ponadto dojrzewa w mnie scenariusz na film fabularny. W wyobraźni widzę już jego zrąb, ale o konkretach można rozmawiać dopiero wówczas, gdy tekst scenariusza jest na papierze. Ufam, że także ten projekt doczeka się realizacji.
Rozmawiała Samanta Stochla
Redakcja portalu informuje:
Wszelkie prawa (w tym autora i wydawcy) zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów zabronione.